poniedziałek, 24 maja 2010

Iran - to przede wszystkim jego mieszkańcy

Tak jak wspomniałem wcześniej, podróż w Iranie rozpoczęliśmy we troje. Hendri skorzystał (nie miał wyboru) z naszej oferty finansowania jego podróży do momentu, gdy będzie mógł pobrać pieniądze. Najpierw miało to być w Tabriz - pierwszym większym mieście od granicy (jakieś 250 km), ale jak się okazało, nie ma takiej opcji w Iranie, żeby wybrać pieniądze na jakąkolwiek kartę kredytową. I w czasie, kiedy Hendri sprawdzał te możliwości w bankach, ja szukałem jakiejś księgarni, żeby kupić mapę Iranu. Tak poznaliśmy bardzo miłych pracowników takowej księgarni, którzy zaprosili nas do siebie na lunch. Byli strasznie przyjacielscy, gościnni i ciekawi nas: nietypowych turystów. Mieliśmy jechać dalej jeszcze tego samego dnia, a skończyło się na tym, że zostaliśmy na noc w Tabriz. Razem z Habibeb i Saidem zwiedziliśmy miasto, a potem Said niespodziewanie zaprosił nas do swojego domu, gdzie poznaliśmy jego żonę i córkę. Na koniec wspólny wypad do wesołego miasteczka. Zobaczyliśmy jak spędzają czas Irańczycy. Lubią bardzo piknikować, spotykać się ze znajomymi w parkach, często spędzając tak czas do późnych godzin. Zupelnie inaczej, niż w Europie - tu po prostu czuje się duże przywiązanie do rodziny i spędzania czasu wspólnie. My sami wzbudzaliśmy niesamowitą ciekawość mijających nas ludzi; życzliwie się uśmiechali i pozdrawiali nas.
Następnego dnia pożegnalismy się z naszymi nowymi znajomymi i w drogę w kierunku Teheranu. Przed nami około 700 km. W Teheranie mieliśmy do załatwienia nasze dwie wizy, a Hendri miał odszukać swoją ambasadę, do której przesłał pieniądze transferem z banku, by je tam odebrać. Droga ciekawa widokowo, jedziemy sporo autostradami, za które my, motocykliści, na szczęście nie musimy płacić. Tu ciekawostka: po irańskich autostradach nie wolno jeździć motocyklem, o czym informują znaki. My oczywiście to ignorujemy, sądząc, że to nie dotyczy turystów na większych motocyklach (w Iranie dozwolone do ruchu są jedynie motocykle o pojemności nie większej, niż 200 cc, przeważają oczywiście 125cc, różnego rodzaju kopie Hondy CG 125 - jest tu tego całe zatrzęsienie; jeździ się tutaj bez kasku, niejednokrotnie w cztery osoby na jednym motocyklu). Dodatkowym i chyba największym atutem podróżowania własnym środkiem transportu są niskie koszty: paliwo jest tu bardzo tanie. Za litr benzyny płacimy 4000 irańskich rialów, co stanowi odpowiednik 0,4 USD. Dla porównania, w Turcji koszt 1 litra to 2 USD. Iranczycy płacą 0,1USD za litr, ale posiadają specjalne karty na paliwo z określonym limitem, chyba 300 litrów na miesiąc, a potem taka sama cena jak my. Śpimy różnie, najczęściej w ustronnych miejscach z dala od drogi, pogoda nas nie rozpieszcza, dużo pada, dopiero jak dojeżdżamy do Teheranu, zaczyna się prawdziwa patelnia. Szukamy holenderskiej ambasady, żeby zdążyć przed zamknięciem, nasze są już dzisiaj nieczynne i będziemy musieli czekać jakieś 3-4 dni (mamy pecha, są zamknięte powodu jakichś swiąt). Teheran jest olbrzymim, nowoczesnym miastem (w ogóle, jeżeli chodzi o Iran, to widać, że jest znacznie bogatszym krajem, niż Turcja, aczkolwiek mijaliśmy wiele razy bardzo ubogie wioski) i strasznie zatłoczonym, nie wspominając o tym, że kierowcy na ulicach miast kierują się własnymi przepisami, a nie tymi ogólnie przyjętymi; wydaje się, że panuje tutaj "wolna amerykanka", sam się zastanawiam, jak oni sobie tutaj radzą. Jazda w miastach na motocyklu w otoczeniu wszędzie wciskających się kierowców i motocyklistów to ekstremalne doznania, nie życzę nikomu :) Odnajdujemy ambasadę, Hendri dostaje się do środka, my czekamy w pobliżu. W okolicy jest mnóstwo niesamowitych rezydencji i apartmentowców . Tak czekając parę godzin na naszego Holendra Aga poznaje bardzo miłą kobietę, która zaprasza nas później do siebie. Tymczasem okazało się, że Hendri ciągle ma problemy z kasą, bo jego pieniądze jeszcze nie doszły do ambasady. W tym całym "nieszczęściu" poznajemy holenderskiego ambasadora, który po zapoznaniu się z naszymi problemami, oferuje, byśmy zatrzymali się w jego rezydencji (która mieści się na terenie ambasady). Tak więc mamy gdzie spać i zostaliśmy zaproszeni na obiad.
W ten sposób zaprzyjaźniamy się też z rodziną Nazili, bardzo otwartymi i przyjacielsko nastawionymi ludźmi. Stajemy się praktycznie ich codziennymi gośćmi podczas naszego pobytu w Teheranie. Na przyjęciu u ambasadora poznajemy też inną sympatyczną parę, to Makan i jego dziewczyna Tara. Spędzamy naprawdę mile czas w tym mieście i bardzo się zaprzyjaźniamy z Nazi i jej rodziną.
Nie udaje się nam załatwić wiz bezpośrednio w amabsadach i jesteśmy zmuszeni skorzystać z oferty agencji turystycznej, podobno powinni nam wszystko załatwic bez problemów w czasie do 2 tygodni (ale koszt wszystkiego to 440 USD). Decydujemy się, że ten czas spędzimy podróżując na południe kraju, zamierzamy zatrzymać się na jednej z wysepek w Zatoce Perskiej. Przed wyruszeniem żegnamy się z Hendrim, on chce posiedzieć dzień dłużej, żeby pojeździc sobie na snowbordzie w okolicznych górach, których szczyty pokrywa jeszcze śnieg, a potem wybiera się do Pakistanu.
Podróż na południe to przede wszystkim jazda przez niesamowicie gorący ląd, ciekawy widokowo, bo z mnóstwem gór i wzgórz wyrastających ze skalistej pustyni. Na początku wydaje się ok, potem mamy dość tego gorąca, powietrze wręcz parzy. Po drodze mieliśmy zwiedzić parę ciekawych miast, jak Esfahan i Shiraz, ale tylko przez nie przejechaliśmy. Zatrzymaliśmy się dłużej w Persepolis, które jest pozostałością starożytnego miasta (a właściwie dawnej siedziby króla), tam też poznajemy naszych kolejnych irańskich znajomych, Saeeda i Hassana.Zapraszają nas do siebie, chcą byśmy poznali ich duże rodziny. Dlatego też następny dzień spędziliśmy razem z nimi, zamiast np. zwiedzać Shiraz. Dalej na południe, spanie przeważnie pod gołym niebem, gdzieś nieopodal drogi na pustyni. W końcu dojeżdżamy do Bander Abbas, miejsca, z którego podobno można się dostać na okoliczne wyspy. Z pomocą Rezy, irańskiego kolesia, który nam pomógł załatwić transport na wyspę Hormuz, oddaloną od miasta o jakieś 25km. Żeby się tam dostać, pakujemy nasze rzeczy i motocykle na łódź motorową, która generalnie służy do transportu może z dziesięciu osób (koszt za nas dwoje to 25USD), ale nic, jest superowo, skaczemy na falach, ja siedząc na motocyklu i starając się go utrzymać w łodzi, czujemy się prawie jak na górskiej kolejce. Sama wyspa okazuje się niewielka o średnicy zaledwie 6km, z jedną wioską i drogą wokół wyspy. Poza tym jest bardzo skalista i uboga w roślinność, na pewno nie jest to miejsce dla klasycznych turystów, nam pasuje, bo prawie nikogo tu nie ma i możemy czuć się w miarę swobodnie i normalnie się kąpać, czy opalać. Zostajemy tutaj na jakieś 5 dni. Kąpiemy się w naprawdę ciepłej wodzie, non stop słońce, szkoda tylko, że noce były tak gorące, nie wysypialiśmy się za dobrze, a słonce budziło nas już przed siódmą. Był to czas kompletnej sielanki. Z powrotem na ląd w podobny sposób i droga na północ, noclegi jak zwykle. W mieście Yazd odpoczywając w parku zostajemy zaczepieni przez miłą kobietkę z synem, zaprasza nas do siebie na lunch, z czego skwapliwie korzystamy. Spędzamy parę godzin w ich domu. Odświeżyliśmy się, wreszcie mogliśmy wziąć wymarzony chłodny prysznic. Dostajemy też namiar do ich znajomych mieszkających w okolicy Esfahanu, miasta które warto zwiedzić. Korzystamy z oferty i następnego dnia zajeżdżamy do kolejnej rodzinki, która wita nas serdecznie, oczywiście posiłek, a później w towarzystwie córki Navi i syna zwiedzamy Esfahan. Bardzo mile spędzamy tu czas, zostajemy na noc, by następnego dnia pożegnać się i wyjechać w stronę Teheranu. Jedziemy i oboje z Agą czujemy się, jakbyśmy wracali do domu, a to dlatego, że znowu zobaczymy się z bliską nam rodziną Nazili. Oczywiście cieszą się na nasz powrót, my również - czujemy się jak w domu. Nazi, jej mąż oraz ich synowie Ashkan i Arash są naprawdę bardzo mili, traktują nas jak własną rodzinę.
Aha, bym zapomniał: przyjechaliśmy do Teheranu i mieliśmy dostać wizy, oczywiście nie jest to takie proste i zmuszeni jesteśmy czekać jeszcze do czwartku, a nasza irańska wiza kończy się w sobotę, 29 maja. Mam nadzieję, że się wyrobimy, bo mamy do przejechania stąd do granicy ok. 850 km.
Na koniec moje, nasze, refleksje o Iranie: kraj olbrzymi, piękny i surowy zarazem, mnóstwo gór i olbrzymie płaskie przestrzenie, czasami ogromne słone jeziora, które latem wysychają pozostawiając tylko sól; strasznie gorący i suchy kraj - to w dużym uproszczeniu tyle, jeżeli chodzi o krajobraz. Ale bardziej istotne jest to, jacy ludzie tu żyją. Są niesamowicie otwarci, gościnni, życzliwi, ciekawi innych spoza ich kraju. Nigdzie w Europie nie spotkałem się z taką życzliwością. Może nie jest to kraj dla typowych turystów, bo jaki jest sens przyjeżdżać na wakacje do kraju, w którym kobiety powinny się tak ubierać, by zakrywać głowę (włosy), ramiona i nogi, a mężczyźni nie mogą chodzić w szortach. A przecież jest tu tak gorąco.. Klasyczne plaże nie istnieją, bo nie wolno się tutaj opalać czy kąpać razem z kobietami, są tylko wydzielone plaże, osobne dla kobiet i mężczyzn. Z taką ilością ograniczeń będzie to kraj mało atrakcyjny dla turystów szukających tego rodzaju odpoczynku, niemniej dla mnie i Agi jest to kraj niesamowity, cieszymy się bardzo, że wybraliśmy go sobie jako jeden z wielu do objechania i poznania. I mimo tych wielu ograniczeń i sprzeczności panujących w Iranie, będzie nam naprawdę smutno go opuszczać. Iran to dla nas przede wszystkim ludzie w nim żyjący.
A może tylko my mieliśmy tyle szczęścia do ludzi, nie wiem, może oni coś w nas zauważali, a może ciekawił ich sposób, w jaki podróżujemy. Naprawdę nie wiem, myślę, że każdy, kogo choć trochę pociąga egzotyka Iranu powinien przekonać się sam.

niedziela, 23 maja 2010

Finał tureckiej przygody




Witam wszystkich po długim milczeniu i przepraszam. Jak się domyślacie, wynikało to z braku dostępu do internetu, jak i mojej niechęci do korzystania z kafejek internetowych. To drugie dlatego, że za każdym razem, gdy próbowałem coś napisać, dołączyć fotki, zawsze miałem z tym mnóstwo problemów. Kończyło się na tym, że traciliśmy bezowocnie bardzo dużo czasu i strasznie mnie to zniechęcało. Cóż, dzisiaj jest inaczej, mam więcej wolnego czasu i doskonałą możliwość, żeby napisać, co wydarzyło się do tego momentu, oczywiście w skrócie.
Staram się sobie przypomnieć co ciekawsze chwile od momentu, gdy wyjechaliśmy z Kapadocji. Teraz wydaje się to takie odległe, a minął dopiero (a może aż) miesiąc. W dużym skrócie o pozostałym czasie w Turcji: zaraz po Kapadocji udaliśmy się na południe niesamowitą drogą w otoczeniu pięknych gór. Jechaliśmy w stronę Morza Śródziemnego (miejscowość Mersin), by zaraz potem udać się na wschód. Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć interesujące miejsca, takie jak Mardin (jego stara część jest położona na wzgórzu z ciekawymi widokami ), czy też nieduża miejscowość Hasankeyf położona w dolinie rzeki Tygrys. Ciekawostką tego miejsca jest to, że w otaczających rzekę pionowych skałach (klifach) widać mnóstwo wykutych jaskiń, które służyły kiedyś jako domostwa.
Kolejne dni to jazda do granicy irańskiej. Po drodze zatrzymujemy się nad olbrzymim jeziorem Van. Niestety, mamy naprawdę kiepską, deszczową i zimną pogodę, która psuje nam radość z przebywania w jego okolicach. Do granicy z Iranem dojeżdżamy oczywiście mokrzy i trochę zmarznięci, z niepewnymi nastrojami czy uda się bez problemów wjechać do tego kraju bez "carnet de passage" (dokument niezbędny, gdy chce się wjechać własnym motocyklem czy samochodem). Nasze obawy okazują się uzasadnione. Nie wpuszczą nas tam bez tego dokumentu, musimy załatwiać to w inny sposób, korzystając z usług bliżej nieokreślonych firm gwarantujących nasz przejazd. Wiele by tłumaczyć, o co w tym chodziło... Kosztowalo to nas 350$, nie wspominając o noclegu na granicy. Na granicy spotkaliśmy holenderskiego motocyklistę Hendriego; jego problemy związane z brakiem pieniędzy (nie miał żadnej gotówki, sądząc, że będzie mógł korzystać z kart kredytowych) złączyły nasze losy na najbliższe dwa tygodnie. Co, jak okazało się później, wyszło nam wszystkim na dobre :). Ale o tym oraz o czasie spędzonym w Iranie napiszę w kolejnym poście.