niedziela, 23 maja 2010

Finał tureckiej przygody




Witam wszystkich po długim milczeniu i przepraszam. Jak się domyślacie, wynikało to z braku dostępu do internetu, jak i mojej niechęci do korzystania z kafejek internetowych. To drugie dlatego, że za każdym razem, gdy próbowałem coś napisać, dołączyć fotki, zawsze miałem z tym mnóstwo problemów. Kończyło się na tym, że traciliśmy bezowocnie bardzo dużo czasu i strasznie mnie to zniechęcało. Cóż, dzisiaj jest inaczej, mam więcej wolnego czasu i doskonałą możliwość, żeby napisać, co wydarzyło się do tego momentu, oczywiście w skrócie.
Staram się sobie przypomnieć co ciekawsze chwile od momentu, gdy wyjechaliśmy z Kapadocji. Teraz wydaje się to takie odległe, a minął dopiero (a może aż) miesiąc. W dużym skrócie o pozostałym czasie w Turcji: zaraz po Kapadocji udaliśmy się na południe niesamowitą drogą w otoczeniu pięknych gór. Jechaliśmy w stronę Morza Śródziemnego (miejscowość Mersin), by zaraz potem udać się na wschód. Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć interesujące miejsca, takie jak Mardin (jego stara część jest położona na wzgórzu z ciekawymi widokami ), czy też nieduża miejscowość Hasankeyf położona w dolinie rzeki Tygrys. Ciekawostką tego miejsca jest to, że w otaczających rzekę pionowych skałach (klifach) widać mnóstwo wykutych jaskiń, które służyły kiedyś jako domostwa.
Kolejne dni to jazda do granicy irańskiej. Po drodze zatrzymujemy się nad olbrzymim jeziorem Van. Niestety, mamy naprawdę kiepską, deszczową i zimną pogodę, która psuje nam radość z przebywania w jego okolicach. Do granicy z Iranem dojeżdżamy oczywiście mokrzy i trochę zmarznięci, z niepewnymi nastrojami czy uda się bez problemów wjechać do tego kraju bez "carnet de passage" (dokument niezbędny, gdy chce się wjechać własnym motocyklem czy samochodem). Nasze obawy okazują się uzasadnione. Nie wpuszczą nas tam bez tego dokumentu, musimy załatwiać to w inny sposób, korzystając z usług bliżej nieokreślonych firm gwarantujących nasz przejazd. Wiele by tłumaczyć, o co w tym chodziło... Kosztowalo to nas 350$, nie wspominając o noclegu na granicy. Na granicy spotkaliśmy holenderskiego motocyklistę Hendriego; jego problemy związane z brakiem pieniędzy (nie miał żadnej gotówki, sądząc, że będzie mógł korzystać z kart kredytowych) złączyły nasze losy na najbliższe dwa tygodnie. Co, jak okazało się później, wyszło nam wszystkim na dobre :). Ale o tym oraz o czasie spędzonym w Iranie napiszę w kolejnym poście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz