Następnego dnia pożegnalismy się z naszymi nowymi znajomymi i w drogę w kierunku Teheranu. Przed nami około 700 km. W Teheranie mieliśmy do załatwienia nasze dwie wizy, a Hendri miał odszukać swoją ambasadę, do której przesłał pieniądze transferem z banku, by je tam odebrać. Droga ciekawa widokowo, jedziemy sporo autostradami, za które my, motocykliści, na szczęście nie musimy płacić. Tu ciekawostka: po irańskich autostradach nie wolno jeździć motocyklem, o czym informują znaki. My oczywiście to ignorujemy, sądząc, że to nie dotyczy turystów na większych motocyklach (w Iranie dozwolone do ruchu są jedynie motocykle o pojemności nie większej, niż 200 cc, przeważają oczywiście 125cc, różnego rodzaju kopie Hondy CG 125 - jest tu tego całe zatrzęsienie; jeździ się tutaj bez kasku, niejednokrotnie w cztery osoby na jednym motocyklu). Dodatkowym i chyba największym atutem podróżowania własnym środkiem transportu są niskie koszty: paliwo jest tu bardzo tanie. Za litr benzyny płacimy 4000 irańskich rialów, co stanowi odpowiednik 0,4 USD. Dla porównania, w Turcji koszt 1 litra to 2 USD. Iranczycy płacą 0,1USD za litr, ale posiadają specjalne karty na paliwo z określonym limitem, chyba 300 litrów na miesiąc, a potem taka sama cena jak my. Śpimy różnie, najczęściej w ustronnych miejscach z dala od drogi, pogoda nas nie rozpieszcza, dużo pada, dopiero jak dojeżdżamy do Teheranu, zaczyna się prawdziwa patelnia. Szukamy holenderskiej ambasady, żeby zdążyć przed zamknięciem, nasze są już dzisiaj nieczynne i będziemy musieli czekać jakieś 3-4 dni (mamy pecha, są zamknięte powodu jakichś swiąt). Teheran jest olbrzymim, nowoczesnym miastem (w ogóle, jeżeli chodzi o Iran, to widać, że jest znacznie bogatszym krajem, niż Turcja, aczkolwiek mijaliśmy wiele razy bardzo ubogie wioski) i strasznie zatłoczonym, nie wspominając o tym, że kierowcy na ulicach miast kierują się własnymi przepisami, a nie tymi ogólnie przyjętymi; wydaje się, że panuje tutaj "wolna amerykanka", sam się zastanawiam, jak oni sobie tutaj radzą. Jazda w miastach na motocyklu w otoczeniu wszędzie wciskających się kierowców i motocyklistów to ekstremalne doznania, nie życzę nikomu :) Odnajdujemy ambasadę, Hendri dostaje się do środka, my czekamy w pobliżu. W okolicy jest mnóstwo niesamowitych rezydencji i apartmentowców . Tak czekając parę godzin na naszego Holendra Aga poznaje bardzo miłą kobietę, która zaprasza nas później do siebie. Tymczasem okazało się, że Hendri ciągle ma problemy z kasą, bo jego pieniądze jeszcze nie doszły do ambasady. W tym całym "nieszczęściu" poznajemy holenderskiego ambasadora, który po zapoznaniu się z naszymi problemami, oferuje, byśmy zatrzymali się w jego rezydencji (która mieści się na terenie ambasady). Tak więc mamy gdzie spać i zostaliśmy zaproszeni na obiad.
W ten sposób zaprzyjaźniamy się też z rodziną Nazili, bardzo otwartymi i przyjacielsko nastawionymi ludźmi. Stajemy się praktycznie ich codziennymi gośćmi podczas naszego pobytu w Teheranie. Na przyjęciu u ambasadora poznajemy też inną sympatyczną parę, to Makan i jego dziewczyna Tara. Spędzamy naprawdę mile czas w tym mieście i bardzo się zaprzyjaźniamy z Nazi i jej rodziną.
Nie udaje się nam załatwić wiz bezpośrednio w amabsadach i jesteśmy zmuszeni skorzystać z oferty agencji turystycznej, podobno powinni nam wszystko załatwic bez problemów w czasie do 2 tygodni (ale koszt wszystkiego to 440 USD). Decydujemy się, że ten czas spędzimy podróżując na południe kraju, zamierzamy zatrzymać się na jednej z wysepek w Zatoce Perskiej. Przed wyruszeniem żegnamy się z Hendrim, on chce posiedzieć dzień dłużej, żeby pojeździc sobie na snowbordzie w okolicznych górach, których szczyty pokrywa jeszcze śnieg, a potem wybiera się do Pakistanu.
Podróż na południe to przede wszystkim jazda przez niesamowicie gorący ląd, ciekawy widokowo, bo z mnóstwem gór i wzgórz wyrastających ze skalistej pustyni. Na początku wydaje się ok, potem mamy dość tego gorąca, powietrze wręcz parzy. Po drodze mieliśmy zwiedzić parę ciekawych miast, jak Esfahan i Shiraz, ale tylko przez nie przejechaliśmy. Zatrzymaliśmy się dłużej w Persepolis, które jest pozostałością starożytnego miasta (a właściwie dawnej siedziby króla), tam też poznajemy naszych kolejnych irańskich znajomych, Saeeda i Hassana.Zapraszają nas do siebie, chcą byśmy poznali ich duże rodziny. Dlatego też następny dzień spędziliśmy razem z nimi, zamiast np. zwiedzać Shiraz. Dalej na południe, spanie przeważnie pod gołym niebem, gdzieś nieopodal drogi na pustyni. W końcu dojeżdżamy do Bander Abbas, miejsca, z którego podobno można się dostać na okoliczne wyspy. Z pomocą Rezy, irańskiego kolesia, który nam pomógł załatwić transport na wyspę Hormuz, oddaloną od miasta o jakieś 25km. Żeby się tam dostać, pakujemy nasze rzeczy i motocykle na łódź motorową, która generalnie służy do transportu może z dziesięciu osób (koszt za nas dwoje to 25USD), ale nic, jest superowo, skaczemy na falach, ja siedząc na motocyklu i starając się go utrzymać w łodzi, czujemy się prawie jak na górskiej kolejce. Sama wyspa okazuje się niewielka o średnicy zaledwie 6km, z jedną wioską i drogą wokół wyspy. Poza tym jest bardzo skalista i uboga w roślinność, na pewno nie jest to miejsce dla klasycznych turystów, nam pasuje, bo prawie nikogo tu nie ma i możemy czuć się w miarę swobodnie i normalnie się kąpać, czy opalać. Zostajemy tutaj na jakieś 5 dni. Kąpiemy się w naprawdę ciepłej wodzie, non stop słońce, szkoda tylko, że noce były tak gorące, nie wysypialiśmy się za dobrze, a słonce budziło nas już przed siódmą. Był to czas kompletnej sielanki. Z powrotem na ląd w podobny sposób i droga na północ, noclegi jak zwykle. W mieście Yazd odpoczywając w parku zostajemy zaczepieni przez miłą kobietkę z synem, zaprasza nas do siebie na lunch, z czego skwapliwie korzystamy. Spędzamy parę godzin w ich domu. Odświeżyliśmy się, wreszcie mogliśmy wziąć wymarzony chłodny prysznic. Dostajemy też namiar do ich znajomych mieszkających w okolicy Esfahanu, miasta które warto zwiedzić. Korzystamy z oferty i następnego dnia zajeżdżamy do kolejnej rodzinki, która wita nas serdecznie, oczywiście posiłek, a później w towarzystwie córki Navi i syna zwiedzamy Esfahan. Bardzo mile spędzamy tu czas, zostajemy na noc, by następnego dnia pożegnać się i wyjechać w stronę Teheranu. Jedziemy i oboje z Agą czujemy się, jakbyśmy wracali do domu, a to dlatego, że znowu zobaczymy się z bliską nam rodziną Nazili. Oczywiście cieszą się na nasz powrót, my również - czujemy się jak w domu. Nazi, jej mąż oraz ich synowie Ashkan i Arash są naprawdę bardzo mili, traktują nas jak własną rodzinę.
Aha, bym zapomniał: przyjechaliśmy do Teheranu i mieliśmy dostać wizy, oczywiście nie jest to takie proste i zmuszeni jesteśmy czekać jeszcze do czwartku, a nasza irańska wiza kończy się w sobotę, 29 maja. Mam nadzieję, że się wyrobimy, bo mamy do przejechania stąd do granicy ok. 850 km.
Na koniec moje, nasze, refleksje o Iranie: kraj olbrzymi, piękny i surowy zarazem, mnóstwo gór i olbrzymie płaskie przestrzenie, czasami ogromne słone jeziora, które latem wysychają pozostawiając tylko sól; strasznie gorący i suchy kraj - to w dużym uproszczeniu tyle, jeżeli chodzi o krajobraz. Ale bardziej istotne jest to, jacy ludzie tu żyją. Są niesamowicie otwarci, gościnni, życzliwi, ciekawi innych spoza ich kraju. Nigdzie w Europie nie spotkałem się z taką życzliwością. Może nie jest to kraj dla typowych turystów, bo jaki jest sens przyjeżdżać na wakacje do kraju, w którym kobiety powinny się tak ubierać, by zakrywać głowę (włosy), ramiona i nogi, a mężczyźni nie mogą chodzić w szortach. A przecież jest tu tak gorąco.. Klasyczne plaże nie istnieją, bo nie wolno się tutaj opalać czy kąpać razem z kobietami, są tylko wydzielone plaże, osobne dla kobiet i mężczyzn. Z taką ilością ograniczeń będzie to kraj mało atrakcyjny dla turystów szukających tego rodzaju odpoczynku, niemniej dla mnie i Agi jest to kraj niesamowity, cieszymy się bardzo, że wybraliśmy go sobie jako jeden z wielu do objechania i poznania. I mimo tych wielu ograniczeń i sprzeczności panujących w Iranie, będzie nam naprawdę smutno go opuszczać. Iran to dla nas przede wszystkim ludzie w nim żyjący.
A może tylko my mieliśmy tyle szczęścia do ludzi, nie wiem, może oni coś w nas zauważali, a może ciekawił ich sposób, w jaki podróżujemy. Naprawdę nie wiem, myślę, że każdy, kogo choć trochę pociąga egzotyka Iranu powinien przekonać się sam.
kochani nie ma dnia zebym nie zaglodala na blog,ciesze sie bardzo ,ze jak do tej pory wszystko wam sie uklada ,ze poznajecie przyjaznych wam ludzi,u nas wszystko ok jak narzzie pogode mamy w kratke ale w miare idzie wytrzymac kochani pozdrawiamy was i sciskamy mocno zyczoc dalszej wspanialej wyprawy pawelku kocham cie .
OdpowiedzUsuńbardzo Wam zazdroszczę tej wspaniałej przygody tego co teraz przeżywacie nikt Wam nie zabierze,życzę Wam jeszcze więcej zwiedzania ciekawych miejsc,spotkań z ciekawymi ludżmi,pozdrawiam Was serdecznie
OdpowiedzUsuń