poniedziałek, 19 lipca 2010

Juz w Rosji

Po dlugim milczeniu w koncu udalo sie nam dorwac do internetu w ktorym nie mamy problemu zeby zalogowac sie na bloga i napisac co tam u nas. Za nami ponad 16 tys. km, wlasnie jestesmy w Rosji w miejscowosci Barnaul ok 400 km od granicy z Kazahstanem skad mamy okolo 700km do granicy Mongolskiej. A co za nami? Coz przez ten okres wiele sie wydarzylo, mielismy okazje zobaczyc wiele ciekawych miejsc, poznac nowych fajnych ludzi. W malym skrocie i wartych wspomnienia jest Uzbekistan a w nim miasta takie jak Bukhara, Samarkanda miasta znane z tego ze kiedys przebiegal przez nie tzw. Jedwabny Szlak a dzisiaj popularne dzieki pieknym meczetom oraz  sprzedazy roznych wyrobow z jedwabiu, czy tez naprawde ladnych dywanow. Potem kierujemy sie w strone stolicy- Taszkient. Tytulem dygresji dodam ze podrozowanie w Uzbekistanie nie jest takie jakie mozna sobie zyczyc, chodzi mianowicie o to ze po 72 godzinach od wjazdu do kraju trzeba sie zarejestrowac, ale zeby to zrobic zmuszeni jestesmy zostawac w hotelach, przez co bardziej drenuje to nasze portfele, na drogach czeste sa patrole i posty policyjne wydaje sie ze to jeszcze pozostalosc po dawnym CCCP. W Taszkiencie mamy do zalatwienia kolejne vizy: kazachstanu i moze rosji, jednakze pozniejsze problemy niezle pozmieniaja nasze plany.  Okazalo sie ze kazahska ambasada jest zamknieta na okolo 5 dni, co robic, decydujemy sie ze pojedziemy przez Kirgistan bay tam potem postarac sie o vize i dalej jak zamiezalismy przez Kazakhstan, miedzyczasie posstaralismy sie o Vouczer turystyczny potrzebny by starac sie potem o vize rosyjska i okreslilismy mniej wiecej czas kedy tam wjedziemy na okolo 15 lipca. Po 5 dniach mamy odbieramy nasze paszporty z wklejonymi vizami, okazuje sie jednak ze rozpetaly sie zamieszki w Kirgizji w miejscowosci Osh. Z tego powodu zostala zamknieta granica Uzbecko-Kirgizka. Tak wiec znowu zmuszeni jestesmy starac sie o kazkhska vize, po niezlych przepychanakach i rezerwowaniu kolejki juz od 5 rano zostawiamy nasze paszporty po ktore mamy sie stawic dnia nastepnego. I tu niemila niespodzianka bo nie udaje sie nam dostac visy z powodu niedzialajacego systemu komputerowego (mam dzialac za jakies 4 dni). Co robic, zwazywszy ze nasza uzbecka viza konczy sie juz jutro, mamy juz dosyc siedzenia w Taszkiencie, nie chcemy  przedluzac naszego pobytu bo stajesie to coraz bardzo kosztowne. Decydujemy sie ze pojedziemy do Tadzikistanu, troche bardziej na poludnie ale podobno granice z kirgistanem ma byc otwarta, moze tez do tego czasu sytuacja w Kirgistanie sie troche ustabilizuje. Podjecie takiej decyzji jest poniekad spowodowana tym tadzycka vize mozemy otrzymac tego samego dnia w ktorym sie sklada wniosek. Rano 17 maja zostawiamy wnioski i paszporty w ambasadzie by o 16 odebrac paszporty, a my juz na motocyklach gotowi do drogi. Przed nami jakies 120 km do granicy. Udaje sie nam zajechac tuz przed zmrokiem. Powinienem jeszcze wspomniec o miejscu w Taszkiencie w ktorym nocowalismy przez ten czas - Hotel Gulanara, a bardziej rodzinny hotelik, oferujacy tanie noclegi ze sniadaniem. Nasz pokoj (dormatory) dla czterech osob kosztowal za osobe 13 $, jednak nie tylko cena jest tutaj warta wspomnienia ale fakt ze jest to miejsce tak bardzo popularne przez roznego rodzaju turystow , szczegolnie backpakersow oraz rowezystow, dla ktorych jest to miejsce postoju podczas zalatwiania kolejnych viz do osciennych krajow. Wlasnie tutaj mielismy okazje zawrzec nowe znajomosci z naprawde ciekawymi, fajnymi ludzmi z ktorymi dzielilismy sie roznymi informacjami i opowiastkami.

Niestety goni nas czas i chyba nie uda sie mi znowu dokonczyc opisu do dnia dzisiejszego ani zamiescic zdjec. Moze uda sie to gdzies w Mongoli, konkretnie w Ulan Bator.

Dodam tylko ze u nas wszystko wporzadku, i wrazenie chwilowych niepowodzen i porzeciwnosci na koniec okazuje sie ze tak powinno byc i koniec koncem wychodzimy na tym lepiej niz pierwotnie planowalismy. Dzieki temu bylismy w Tadzikistanie, potem w Kirgistanie. Co tam zobaczylismy i kogo tam poznalismy to juz w kolejnym , znowu spoznionym poscie, kiedy ? my ne znayem.

Pozdrawiamy serdecznie wszystkich znajomych Aga i Pawel

sobota, 12 czerwca 2010

Krótka przygoda w Turkmenistanie











Za nami przeszło11 tysięcy kilometrów i dwa miesiące w podróży. Właśnie spędzamy kolejny dzień w Taszkiencie, stolicy Uzbekistanu. Lecz zanim tu dotarliśmy, mijaliśmy po drodze wiele fajnych miejsc, miast, spotykaliśmy ciekawych ludzi. Ale od początku.
Z Iranu wyjechaliśmy z małym opóźnieniem związanym z załatwianiem wiz. Skierowaliśmy się na północny wschód, w stronę granicy z Turkmenistanem. Tu dodam, że droga ta biegnie z początku przez piękne góry, z widokami zapierającymi dech, następnie przez równinne uprawne tereny, a potem przez piękne doliny Parku Narodowego Golestan. Przekraczanie granicy zajęło nam parę dobrych godzin zarówno po irańskiej, jak i po turkmeńskiej stronie - całe mnóstwo papierkowej roboty, dodatkowe opłaty (około 150$) w Turkmenistanie. Jeszcze tego samego dnia dojeżdżamy do Aszchabadu, który robi na nas spore wrażenie: wygląda jak mała kopia Dubaju. Masywne białe apartamentowce, zbudowane z przepychem różne ministerstwa i banki, obszerne deptaki, zadbane zielone parki z wieloma fontannami, monumentami i posągami, najczęściej przedstawiającymi prezydenta kraju (wykonane ze złota - technicznego, oczywiście ;). No a na ulicach zatrzesienie zagranicznych samochodow - przede wszystkim Toyoty. Myslimy sobie niesamowicie bogaty kraj. Przez przypadek spotykamy pare Polakow: Elzbiete i Wiecha ktorzy mieszkaja i pracuja tutaj zatrudnieni przez francuska firme budowlana. Sa bardzo mili, zapraszaja nas do siebie gdzie spedzamy mily wieczor na rozmowie miedzy innymi o Turkmenistanie. Dowiadujemy sie o prawdziwym obliczu tego kraju, ktory okazuje sie naprawde biedny, w ktorym ludzie nie maja zbyt wiele praw, zastraszeni przez policje i inne sluzby bedace na uslugach "wielkiego prezydenta" ktory w mojej opinii jest po prostu dyktatorem. A samo miasto jest tylko piekna fasada majaca ukryc prawdziwa biede. Stare bloki, nie jednokrotnie domki tak jak unas na wsia sprzed 40 lat. No i oczywiscie policjanci stojacy co 300 m na kazdej glownej ulicy. Nastepnego dnia mamy takze przekonac sie jak straszne drogi tu maja, do tej pory nie mialem okazji jezdzic po czyms tak nie rownym i dziurawym (droga do kolejnego wiekszego miasta Mary). Zapomnialbym wspomniec ze na okolo jest sama pustynia i jest strasznie goraco. Przez ten kraj staramy sie przejechac szybko, tak wiec juz trzeciego dnia udaje sie nam dotrzec do Uzbeckiej granicy. Jeszcze jakies 80 km przed granica mielismy okazje spotkac na naszej drodze niesamowitego kolesia podrozujacego na rowerze. Nathan bo tak ma na imie pochodzi z Kanady i jest juz 15 miesiecy w drodze, zaliczajac po drodze Europe i wiekszosc Afryki.
Przekraczanie granicy, tak jak sie spodziewalismy zabierze troche czasu bo cala ta papierkowa robota..., milym zaskoczeniem byl fakt ze w Uzbekistanie nie musielismy dokonywac zadnych oplat na granicy.
Co do reszty podrozy w Uzbekistanie i fotki postaram sie uzupelnic w najblizszych dniach, pozdrawiamy Aga i Pawel

poniedziałek, 24 maja 2010

Iran - to przede wszystkim jego mieszkańcy

Tak jak wspomniałem wcześniej, podróż w Iranie rozpoczęliśmy we troje. Hendri skorzystał (nie miał wyboru) z naszej oferty finansowania jego podróży do momentu, gdy będzie mógł pobrać pieniądze. Najpierw miało to być w Tabriz - pierwszym większym mieście od granicy (jakieś 250 km), ale jak się okazało, nie ma takiej opcji w Iranie, żeby wybrać pieniądze na jakąkolwiek kartę kredytową. I w czasie, kiedy Hendri sprawdzał te możliwości w bankach, ja szukałem jakiejś księgarni, żeby kupić mapę Iranu. Tak poznaliśmy bardzo miłych pracowników takowej księgarni, którzy zaprosili nas do siebie na lunch. Byli strasznie przyjacielscy, gościnni i ciekawi nas: nietypowych turystów. Mieliśmy jechać dalej jeszcze tego samego dnia, a skończyło się na tym, że zostaliśmy na noc w Tabriz. Razem z Habibeb i Saidem zwiedziliśmy miasto, a potem Said niespodziewanie zaprosił nas do swojego domu, gdzie poznaliśmy jego żonę i córkę. Na koniec wspólny wypad do wesołego miasteczka. Zobaczyliśmy jak spędzają czas Irańczycy. Lubią bardzo piknikować, spotykać się ze znajomymi w parkach, często spędzając tak czas do późnych godzin. Zupelnie inaczej, niż w Europie - tu po prostu czuje się duże przywiązanie do rodziny i spędzania czasu wspólnie. My sami wzbudzaliśmy niesamowitą ciekawość mijających nas ludzi; życzliwie się uśmiechali i pozdrawiali nas.
Następnego dnia pożegnalismy się z naszymi nowymi znajomymi i w drogę w kierunku Teheranu. Przed nami około 700 km. W Teheranie mieliśmy do załatwienia nasze dwie wizy, a Hendri miał odszukać swoją ambasadę, do której przesłał pieniądze transferem z banku, by je tam odebrać. Droga ciekawa widokowo, jedziemy sporo autostradami, za które my, motocykliści, na szczęście nie musimy płacić. Tu ciekawostka: po irańskich autostradach nie wolno jeździć motocyklem, o czym informują znaki. My oczywiście to ignorujemy, sądząc, że to nie dotyczy turystów na większych motocyklach (w Iranie dozwolone do ruchu są jedynie motocykle o pojemności nie większej, niż 200 cc, przeważają oczywiście 125cc, różnego rodzaju kopie Hondy CG 125 - jest tu tego całe zatrzęsienie; jeździ się tutaj bez kasku, niejednokrotnie w cztery osoby na jednym motocyklu). Dodatkowym i chyba największym atutem podróżowania własnym środkiem transportu są niskie koszty: paliwo jest tu bardzo tanie. Za litr benzyny płacimy 4000 irańskich rialów, co stanowi odpowiednik 0,4 USD. Dla porównania, w Turcji koszt 1 litra to 2 USD. Iranczycy płacą 0,1USD za litr, ale posiadają specjalne karty na paliwo z określonym limitem, chyba 300 litrów na miesiąc, a potem taka sama cena jak my. Śpimy różnie, najczęściej w ustronnych miejscach z dala od drogi, pogoda nas nie rozpieszcza, dużo pada, dopiero jak dojeżdżamy do Teheranu, zaczyna się prawdziwa patelnia. Szukamy holenderskiej ambasady, żeby zdążyć przed zamknięciem, nasze są już dzisiaj nieczynne i będziemy musieli czekać jakieś 3-4 dni (mamy pecha, są zamknięte powodu jakichś swiąt). Teheran jest olbrzymim, nowoczesnym miastem (w ogóle, jeżeli chodzi o Iran, to widać, że jest znacznie bogatszym krajem, niż Turcja, aczkolwiek mijaliśmy wiele razy bardzo ubogie wioski) i strasznie zatłoczonym, nie wspominając o tym, że kierowcy na ulicach miast kierują się własnymi przepisami, a nie tymi ogólnie przyjętymi; wydaje się, że panuje tutaj "wolna amerykanka", sam się zastanawiam, jak oni sobie tutaj radzą. Jazda w miastach na motocyklu w otoczeniu wszędzie wciskających się kierowców i motocyklistów to ekstremalne doznania, nie życzę nikomu :) Odnajdujemy ambasadę, Hendri dostaje się do środka, my czekamy w pobliżu. W okolicy jest mnóstwo niesamowitych rezydencji i apartmentowców . Tak czekając parę godzin na naszego Holendra Aga poznaje bardzo miłą kobietę, która zaprasza nas później do siebie. Tymczasem okazało się, że Hendri ciągle ma problemy z kasą, bo jego pieniądze jeszcze nie doszły do ambasady. W tym całym "nieszczęściu" poznajemy holenderskiego ambasadora, który po zapoznaniu się z naszymi problemami, oferuje, byśmy zatrzymali się w jego rezydencji (która mieści się na terenie ambasady). Tak więc mamy gdzie spać i zostaliśmy zaproszeni na obiad.
W ten sposób zaprzyjaźniamy się też z rodziną Nazili, bardzo otwartymi i przyjacielsko nastawionymi ludźmi. Stajemy się praktycznie ich codziennymi gośćmi podczas naszego pobytu w Teheranie. Na przyjęciu u ambasadora poznajemy też inną sympatyczną parę, to Makan i jego dziewczyna Tara. Spędzamy naprawdę mile czas w tym mieście i bardzo się zaprzyjaźniamy z Nazi i jej rodziną.
Nie udaje się nam załatwić wiz bezpośrednio w amabsadach i jesteśmy zmuszeni skorzystać z oferty agencji turystycznej, podobno powinni nam wszystko załatwic bez problemów w czasie do 2 tygodni (ale koszt wszystkiego to 440 USD). Decydujemy się, że ten czas spędzimy podróżując na południe kraju, zamierzamy zatrzymać się na jednej z wysepek w Zatoce Perskiej. Przed wyruszeniem żegnamy się z Hendrim, on chce posiedzieć dzień dłużej, żeby pojeździc sobie na snowbordzie w okolicznych górach, których szczyty pokrywa jeszcze śnieg, a potem wybiera się do Pakistanu.
Podróż na południe to przede wszystkim jazda przez niesamowicie gorący ląd, ciekawy widokowo, bo z mnóstwem gór i wzgórz wyrastających ze skalistej pustyni. Na początku wydaje się ok, potem mamy dość tego gorąca, powietrze wręcz parzy. Po drodze mieliśmy zwiedzić parę ciekawych miast, jak Esfahan i Shiraz, ale tylko przez nie przejechaliśmy. Zatrzymaliśmy się dłużej w Persepolis, które jest pozostałością starożytnego miasta (a właściwie dawnej siedziby króla), tam też poznajemy naszych kolejnych irańskich znajomych, Saeeda i Hassana.Zapraszają nas do siebie, chcą byśmy poznali ich duże rodziny. Dlatego też następny dzień spędziliśmy razem z nimi, zamiast np. zwiedzać Shiraz. Dalej na południe, spanie przeważnie pod gołym niebem, gdzieś nieopodal drogi na pustyni. W końcu dojeżdżamy do Bander Abbas, miejsca, z którego podobno można się dostać na okoliczne wyspy. Z pomocą Rezy, irańskiego kolesia, który nam pomógł załatwić transport na wyspę Hormuz, oddaloną od miasta o jakieś 25km. Żeby się tam dostać, pakujemy nasze rzeczy i motocykle na łódź motorową, która generalnie służy do transportu może z dziesięciu osób (koszt za nas dwoje to 25USD), ale nic, jest superowo, skaczemy na falach, ja siedząc na motocyklu i starając się go utrzymać w łodzi, czujemy się prawie jak na górskiej kolejce. Sama wyspa okazuje się niewielka o średnicy zaledwie 6km, z jedną wioską i drogą wokół wyspy. Poza tym jest bardzo skalista i uboga w roślinność, na pewno nie jest to miejsce dla klasycznych turystów, nam pasuje, bo prawie nikogo tu nie ma i możemy czuć się w miarę swobodnie i normalnie się kąpać, czy opalać. Zostajemy tutaj na jakieś 5 dni. Kąpiemy się w naprawdę ciepłej wodzie, non stop słońce, szkoda tylko, że noce były tak gorące, nie wysypialiśmy się za dobrze, a słonce budziło nas już przed siódmą. Był to czas kompletnej sielanki. Z powrotem na ląd w podobny sposób i droga na północ, noclegi jak zwykle. W mieście Yazd odpoczywając w parku zostajemy zaczepieni przez miłą kobietkę z synem, zaprasza nas do siebie na lunch, z czego skwapliwie korzystamy. Spędzamy parę godzin w ich domu. Odświeżyliśmy się, wreszcie mogliśmy wziąć wymarzony chłodny prysznic. Dostajemy też namiar do ich znajomych mieszkających w okolicy Esfahanu, miasta które warto zwiedzić. Korzystamy z oferty i następnego dnia zajeżdżamy do kolejnej rodzinki, która wita nas serdecznie, oczywiście posiłek, a później w towarzystwie córki Navi i syna zwiedzamy Esfahan. Bardzo mile spędzamy tu czas, zostajemy na noc, by następnego dnia pożegnać się i wyjechać w stronę Teheranu. Jedziemy i oboje z Agą czujemy się, jakbyśmy wracali do domu, a to dlatego, że znowu zobaczymy się z bliską nam rodziną Nazili. Oczywiście cieszą się na nasz powrót, my również - czujemy się jak w domu. Nazi, jej mąż oraz ich synowie Ashkan i Arash są naprawdę bardzo mili, traktują nas jak własną rodzinę.
Aha, bym zapomniał: przyjechaliśmy do Teheranu i mieliśmy dostać wizy, oczywiście nie jest to takie proste i zmuszeni jesteśmy czekać jeszcze do czwartku, a nasza irańska wiza kończy się w sobotę, 29 maja. Mam nadzieję, że się wyrobimy, bo mamy do przejechania stąd do granicy ok. 850 km.
Na koniec moje, nasze, refleksje o Iranie: kraj olbrzymi, piękny i surowy zarazem, mnóstwo gór i olbrzymie płaskie przestrzenie, czasami ogromne słone jeziora, które latem wysychają pozostawiając tylko sól; strasznie gorący i suchy kraj - to w dużym uproszczeniu tyle, jeżeli chodzi o krajobraz. Ale bardziej istotne jest to, jacy ludzie tu żyją. Są niesamowicie otwarci, gościnni, życzliwi, ciekawi innych spoza ich kraju. Nigdzie w Europie nie spotkałem się z taką życzliwością. Może nie jest to kraj dla typowych turystów, bo jaki jest sens przyjeżdżać na wakacje do kraju, w którym kobiety powinny się tak ubierać, by zakrywać głowę (włosy), ramiona i nogi, a mężczyźni nie mogą chodzić w szortach. A przecież jest tu tak gorąco.. Klasyczne plaże nie istnieją, bo nie wolno się tutaj opalać czy kąpać razem z kobietami, są tylko wydzielone plaże, osobne dla kobiet i mężczyzn. Z taką ilością ograniczeń będzie to kraj mało atrakcyjny dla turystów szukających tego rodzaju odpoczynku, niemniej dla mnie i Agi jest to kraj niesamowity, cieszymy się bardzo, że wybraliśmy go sobie jako jeden z wielu do objechania i poznania. I mimo tych wielu ograniczeń i sprzeczności panujących w Iranie, będzie nam naprawdę smutno go opuszczać. Iran to dla nas przede wszystkim ludzie w nim żyjący.
A może tylko my mieliśmy tyle szczęścia do ludzi, nie wiem, może oni coś w nas zauważali, a może ciekawił ich sposób, w jaki podróżujemy. Naprawdę nie wiem, myślę, że każdy, kogo choć trochę pociąga egzotyka Iranu powinien przekonać się sam.

niedziela, 23 maja 2010

Finał tureckiej przygody




Witam wszystkich po długim milczeniu i przepraszam. Jak się domyślacie, wynikało to z braku dostępu do internetu, jak i mojej niechęci do korzystania z kafejek internetowych. To drugie dlatego, że za każdym razem, gdy próbowałem coś napisać, dołączyć fotki, zawsze miałem z tym mnóstwo problemów. Kończyło się na tym, że traciliśmy bezowocnie bardzo dużo czasu i strasznie mnie to zniechęcało. Cóż, dzisiaj jest inaczej, mam więcej wolnego czasu i doskonałą możliwość, żeby napisać, co wydarzyło się do tego momentu, oczywiście w skrócie.
Staram się sobie przypomnieć co ciekawsze chwile od momentu, gdy wyjechaliśmy z Kapadocji. Teraz wydaje się to takie odległe, a minął dopiero (a może aż) miesiąc. W dużym skrócie o pozostałym czasie w Turcji: zaraz po Kapadocji udaliśmy się na południe niesamowitą drogą w otoczeniu pięknych gór. Jechaliśmy w stronę Morza Śródziemnego (miejscowość Mersin), by zaraz potem udać się na wschód. Po drodze mieliśmy okazję zobaczyć interesujące miejsca, takie jak Mardin (jego stara część jest położona na wzgórzu z ciekawymi widokami ), czy też nieduża miejscowość Hasankeyf położona w dolinie rzeki Tygrys. Ciekawostką tego miejsca jest to, że w otaczających rzekę pionowych skałach (klifach) widać mnóstwo wykutych jaskiń, które służyły kiedyś jako domostwa.
Kolejne dni to jazda do granicy irańskiej. Po drodze zatrzymujemy się nad olbrzymim jeziorem Van. Niestety, mamy naprawdę kiepską, deszczową i zimną pogodę, która psuje nam radość z przebywania w jego okolicach. Do granicy z Iranem dojeżdżamy oczywiście mokrzy i trochę zmarznięci, z niepewnymi nastrojami czy uda się bez problemów wjechać do tego kraju bez "carnet de passage" (dokument niezbędny, gdy chce się wjechać własnym motocyklem czy samochodem). Nasze obawy okazują się uzasadnione. Nie wpuszczą nas tam bez tego dokumentu, musimy załatwiać to w inny sposób, korzystając z usług bliżej nieokreślonych firm gwarantujących nasz przejazd. Wiele by tłumaczyć, o co w tym chodziło... Kosztowalo to nas 350$, nie wspominając o noclegu na granicy. Na granicy spotkaliśmy holenderskiego motocyklistę Hendriego; jego problemy związane z brakiem pieniędzy (nie miał żadnej gotówki, sądząc, że będzie mógł korzystać z kart kredytowych) złączyły nasze losy na najbliższe dwa tygodnie. Co, jak okazało się później, wyszło nam wszystkim na dobre :). Ale o tym oraz o czasie spędzonym w Iranie napiszę w kolejnym poście.

czwartek, 22 kwietnia 2010

Deszczowa Kapadocja

21 kwıetnıa. Budzimy się rano, jest super pogoda. Znowu przychodzı do nas Ahmed, znowu kawka, która mu bardzo smakuje, robımy wspólne zdjęcıa, daje nam swój adres z prośbą, żebyśmy wysłalı kıedyś te zdjęcıa. Żegnamy sıę ı znowu w drogę. Kıerunek Kapadocja.Dojeżdżamy okolo 15.00, zatrzymujemy sıę na kempıngu w mıejscowoścı Avanos. Cena 15 TL za noc. Poznajemy okolıce, ale wlaścıwe atrakcje wıdokowe są oddalone o jakıeś 6 km, więc zostawıamy je na jutro. Wıeczorem zaczyna padać ı pada tak przez całą noc ı do 12.00 dnıa następnego. Bylıśmy trochę zawıedzenı, że stracılıśmy tyle czasu leżąc w namıocıe. Resztę dnıa spędzılıśmy poznając pıękno mıejscowych górskıch formacjı. Pogoda aż do wıeczora nıestety nıe rozpıeszcza. Co jakıś czas pada ı jest zımno. Robımy mnóstwo zdjęć, gdyby było słonecznıe to wszystko wygladałoby naprawdę pıęknıe. Muszę kończyć bo zamykają kafejkę ı czekają tylko na nas . Jest godzına 00:09 23 kwıetnıa czylı już pıątek.
Pozdrawıamy ı do następnego razu.

Nocleg u Ahmeda

20 kwıetnıa. Ankara - duże, nowoczesne mıasto, trochę nıjakıe, ale to może fałszywy osąd, bo jesteśmy tu tylko, by odebrać Agı prawko z polskıej ambasady ı także skorzystać trochę z kafejkı ınternetowej (cıągłe załatwıanıe uzbeckıej wızy). Nıe mamy czasu ı chęcı na zwıedzanıe mıasta, wyjeżdżamy ı kıerujemy sıę w stronę Kapadocjı. Na trasıe, na jednym z parkıngów poznajemy kolejnego podróżnıka. Tym razem jest to samotny Szwajcar podróżujący swym przerobıonym vanem. Wraca wlaśnıe z 5-mıesıęcznej wyprawy z Keniı ı ınnych krajów Afrykı ı Blıskıego Wschodu. Jest mu już naprawdę tęskno do domu, jest szczególnıe zmęczony bıurokracją panującą w nıektórych krajach. Jedzıemy dalej, w okolıcach Słonego Jezıora wypada nam kolejne nocowanıe . Tym razem jest to polana z ruınamı domostw byłej wıoskı. To dzıękı mıejscowemu pasterzowı owıec możemy zostać na noc. Na ımıę ma Ahmed ı bardzo cıeszy sıę, że może spędzıć z namı czas. Częstujemy go kolacją ı kawą. Aha ma bardzo fajne psy, które szybko zaprzyjaźnıają sıę z namı.